Jamestown i Waszyngton ♥


Opowieści zza oceanu ciąg dalszy - tym razem dwie małe wycieczki. :) Jestem już w Polsce, ale zostało mi jeszcze trochę do opowiedzenia, a wspomnienia wciąż są we mnie żywe. Ostatnie dni przed wyjazdem chciałam spędzić jak najlepiej z D, nacieszyć się nim przed kolejną przerwą, więc nie siadałam do komputera. Chyba że w celu oglądania razem z nim Friendsów, bo oboje się wkręciliśmy. :D
Mam nadzieję, że mi wybaczycie tą przerwę. ♥

W któryś weekend byliśmy w wyjątkowym dla USA miejscu - Jamestown. Była to pierwsza osada brytyjska w Ameryce Północnej, założona w 1607 roku. Byliśmy dość blisko niej, bo to właśnie Wirginia była pierwszym stanem USA jakie znamy dzisiaj. Dowiedzieliśmy się tam masy ciekawych rzeczy. Mnie chyba najbardziej zaskoczyło to, że... Pocahontas naprawdę istniała! Ok, może nie było tak romantycznie jak w bajce, ale była córką wodza, poślubiła Brytyjczyka i wyjechała do Anglii, trochę po urodzeniu synka. Niestety wkrótce po dotarciu do Europy zmarła, ale chłopiec po latach wrócił do Wirginii do indiańskiej części swojej rodziny. Niesamowite, moja ulubiona bajka była oparta na faktach! Wiedzieliście o tym i tylko ja byłam tak niedoinformowana czy też się zdziwiliście? ;)

Aktualnie w Jamestown jest spore muzeum, rekonstrukcja statków którymi pierwsi koloniści dotarli do Ameryki Północnej, indiańska osada oraz brytyjski fort. Całość prezentuje się naprawdę fajnie, jeśli będziecie mieli okazji to obejrzeć to koniecznie tam pojedźcie, to bardzo ważne miejsce w historii USA. Trochę mnie rozczarował film prezentowany w muzeum - bardzo pro Ameryka, nic na temat mordowania Indian. Ba, wręcz przeciwnie - pokazali jakie to były miłe kontakty między Brytyjczykami a Indianami, że sobie handlowali, a tu nagle niedobry miejscowy zabił Anglika! I że to wszystko ich wina. No cóż, małe niedomówienie... Ale oprócz tego wszystko bardzo mi się podobało, chociaż widok gigantycznych niedźwiedzich skór w domkach Indian nieco mnie przeraził... Do tego czy tylko ja uważam że jednak nie powinno się wywieszać prawdziwych futerek z wiewiórki łącznie z jej główką i nóżkami w miejscu gdzie dzieci się mogą tym bawić? Co chwila jakieś maluchy tego dotykały...

Można było obejrzeć trzy statki - właśnie tyle ich po raz pierwszy zacumowało w Wirginii. Wszędzie kręcili się "członkowie załogi" którzy opowiadali o każdym okręcie i odpowiadali na pytania. Pod pokładem każdego z nich było sporo ludzi, płynących tygodniami, rzadko widząc słońce... A wszystko po to, by stworzyć swój nowy dom w obcym im świecie. Jestem bardzo ciekawa kim byli Ci ludzie i co ich skłoniło do takiej decyzji.



Fort był bardzo ciekawy, chociaż w rzeczywistości nie było w nim raczej aż tyle wolnej przestrzeni. ;P Wszędzie kręciły się kury, aż czasami się bałam żeby jakiejś nie kopnąć przypadkiem, oglądając okolicę. :D Bardzo luksusowo przedstawili tamtejsze warunki, jakoś wątpię żeby służący miał dla siebie spory, ładny pokoik w tamtych czasach i w niewielkim forcie w zaczątku kolonii... ;)



Osada Indiańska była bardzo ciekawa, można było wejść do kilku domków, porozmawiać z "mieszkańcami", poczytać o życiu w tamtych warunkach, obejrzeć wykonywanie indiańskich czółen i nawet samemu spróbować.. Lubię takie zwiedzanie. :)





Takie rzeczy w środku indiańskiej osady? ;)


Mała ciekawostka - kojarzycie jakie igły ma nasza polska sosna? To tutaj możecie zobaczyć jakie tam są, dłuższe niż moja dłoń!


Po zwiedzeniu Jamestown pojechaliśmy coś zjeść i po raz pierwszy nie daliśmy podołać wielkościom porcji. Zamówiliśmy normalnie - dwa dania i przystawkę (jak D zobaczył napis "smażona cukinia" to nie mógł się powstrzymać ;), a rozmiar nas powalił. Przystawka była jak niezły lunch, a do tego dostałam wielką sałatkę jako dodatek do dania i ona sama mogłaby mnie w pełni najeść. Jak ludzie ze stolików obok byli w stanie zjadać wszystko?

Musze się też czymś pochwalić - kelnerka była bardzo ciekawa skąd jesteśmy bo mam bardzo brytyjski akcent ale jednak nie do końca jak z Anglii. :D Ciesze się jak głupia bo byłam pewna że mówię z okropnym akcentem i pewnie nikt mnie nie rozumie. ;)

Po jedzeniu pojechaliśmy obejrzeć kolejne miasteczko - Williamsburg. Kiedyś pewna rodzina wyburzyła większość budynków żeby postawić nowe i nadać miasteczku klimat jak z czasów westernu. Wygląda to niesamowicie! Do tego mieszkańcy dodają klimatu, niektórzy chodzą przebrani w stroje z epoki a wszędzie pachnie końmi. Na głównym deptaku jest masa uroczych sklepików, np bożonarodzeniowy - kupiliśmy tam pierwszą ozdobę na wspólną choinkę. ♥
Minęliśmy też ogródek w którym w donicy rosła... bawełna! Nigdy nie widziałam na żywo krzewu bawełny, bardzo mnie zaskoczyło to jaka jest mięciutka. Od razu jest taką milusią w dotyku watką. :) Ok, to brzmi jakbym była osobą naprawdę niezbyt myślącą, ale po prostu nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym jaka w dotyku jest bawełna przed zerwaniem z krzaka. ;)

Niestety wychodząc z samochodu zapomniałam aparatu! Ale na szczęście obok był D i robił swoim. Poniżej możecie zobaczyć miejsce do przywiązywania koni. :D


Wszędzie były takie urocze domki i sklepiki, dookoła spacerowało dużo ludzi mimo późnej pory. Miasteczko przyciąga turystów swoim klimatem.



Dwa dni przed moim wyjazdem pojechaliśmy do DC - mieliśmy ok 180 km więc aż żal byłoby go nie zobaczyć. ;) Nie byłam jakoś bardzo na nic nastawiona, więc miasto chłonęłam bez zbędnych oczekiwań. Oczywiście nie obeszło się bez Białego Domu, przed którym krążyły tłumy, krzycząc i biegając niczym stado brzęczących os. Każdy robił zdjęcia, dzieci skakały w pelerynkach superbohaterów, dookoła kręciła się masa ochrony, psy obwąchiwały plecaki, torby a nawet dziecięce maskotki. Co chwila mijałam hipsterów z najnowszymi Iphonami robiących sobie selfie, młode Azjatki obwieszone drogą biżuterią, torebkami i z wielkimi lustrzankami, pary w każdym wieku z selfie stickami, wrogo patrzących ochroniarzy, eleganckich i wciąż śpieszących się bardzo ważnych ludzi w garniturach... Ogólnie rzez biorąc - lekki chaos. ;)




Zaskoczyła mnie wielkość Białego Domu. Na wszystkich zdjęciach i filmach zawsze wydawał mi się monumentalny. A tak naprawdę? Taki o, pałacyk w parku, nic powalającego, żadnego szybszego bicia serca, omdleń z zachwytu. Trochę tylko współczułam Obamie, nie może sobie wyjść w szlafroku z poranną kawą na taras, bo wszędzie są turyści z aparatami. ;) Oczywiście dołączyliśmy do ich grona i również mamy selfie na tle Białego Domu. ;P

Wczoraj byliśmy w DC :) Coś bardzo dziwnego - Biały Dom jest dużo mniejszy niż się spodziewałam! #zwiedzamy #DC #washington #whitehouse #couple

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika HappyDots (@krropka)


A tutaj zdjęcie kolejnego charakterystycznego punktu tego miasta, wielkiego monumentu - zwanego potocznie przez Amerykanów Waszyngtońskim Fallusem... ;)


Byliśmy też przy siedzibie FBI, a nawet widzieliśmy ich radiowóz. Tylko gdzie Ci faceci w czerni? ;)


Kolejna ciekawostka z DC - mają chinatown! Ok, może to nie jest aż tak dziwne, ale mnie widok wszędzie chińskich znaczków totalnie zaskoczył. Niestety mój aparat już wtedy padł. :(
Co dziwne, właśnie tam znaleźliśmy znajomą nazwę - Vapiano! Ceny takie jak u nas, ale w dolarach, a pizza pyszna. Prawie tak dobra jak ta którą jem u nas w centrum, czyli jak na tamte warunki coś cudownego. ;)

Wcześniej zaskoczyło nas metro - podziemne stacje metra są ledwo oświetlone! Było na nich jak o zmroku... Oszczędzają. ;P Do tego nie można tam jeść i pić - mają wszędzie takie informacje.


Chcieliśmy też zwiedzić Kapitol, ale niestety się spóźniliśmy i był już zamknięty. :( Ale hej, przynajmniej będzie co zwiedzać następnym razem! Jest po co wracać. ;) Mam przynajmniej zdjęcie w deszczu, na tle Kapitolu ubranego w rusztowania. Jestem na nim w mojej wyjazdowej kurtce przeciwdeszczowej, to że ją mam i lubię jest dziwne, bo zupełnie do niczego mi nie pasuję. :D Ale jest lekka, wygodna i kolorowa, więc jakoś przy każdym wyjeździe trafia do walizki. Poza sezonem wisi jednak smętnie w szafie... ;)


Jak wracaliśmy z DC i zobaczyłam znak informujący o wjeździe do Charlottesville to poczułam się jak w domu... ♥ Byłam tam krótko, ale zdążyłam pokochać to miasto. :) Wrzucam zdjęcie z Liz i Anne, tęsknie za CHUVą!


Zaczęłam nową pracę a do tego semestr już się zaczyna, więc niestety blog nieco na tym ucierpi. :( A ilość postów do napisania/zrobienia zdjęć się ciągnie i ciągnie... Ale brak weny mnie nie dotknie, mam kilkanaście zaczętych postów pełnych wypunktowanych pomysłów, oby tylko był czas chociaż raz w tygodniu publikować... :) Trzymajcie kciuki! ♥

Zapraszam na mojego fanpaga :)


Brak komentarzy

Dziękuję za każdy komentarz, chętnie odpowiem na każde pytanie.
Proszę, nie spamujcie. :)

Back to Top