Juhuu, nowy post! :D Miał być wcześniej, ale w weekend pojechaliśmy na mały festiwal niszowych zespołów i w końcu się nie udało. ;)
Zapraszam Was na drugą część naszej małej wyprawy - tym razem krócej, ale wciąż z dużą ilością zdjęć. Zapraszam. ♥
Po wizycie w Nowym Jorku postanowiliśmy pojechać do miejsca, gdzie odbył się pierwszy Woodstock w 1969 roku - M. ma w sobie dusze hippisa, a D. tez uwielbia te klimaty. ;)
Ruszyliśmy w drogę dosyć późno, bo chcieliśmy chociaż raz w trakcie tej wyprawy przespać więcej niż 5h. :P Na miejsce trafiliśmy ok 18 i od razu skierowaliśmy się do muzeum z nadzieją, że pomimo sobotniego wieczoru wciąż będzie otwarte. Mieliśmy szczęście i udało nam się dostać do środku - kupiliśmy bilety i pochłonęła nas historia hippisów. ♥ Tak muzeum wygląda z zewnątrz, kulturka. ;)
Wystawa była naprawdę niesamowita! Mnóstwo zdjęć, muzyki, historii, opowieści ludzi którzy tam byli, przegląd przez modę lat 60, hippisowskie samochody, filmy... Czad! Mieliśmy na to niestety tylko godzinę bo zamykali, a można by tam spędzić spokojnie 4! Jeśli kiedyś będziecie mieli szansę tam wpaść - bardzo polecam.
Położyliśmy się z M. na pufach i oglądaliśmy film o Woodstocku, a nad nami były ekrany z chmurami, super! :D D. po chwili też dołączył, ale tym razem był za aparatem. :)
Od razu z wystawy poszliśmy do sklepu z pamiątkami, głównie po rzeczy dla rodziców D. i M. - po kimś bracia mają takie upodobania. :D D. kupił nam jeszcze do mieszkania mega kubek i figurki hippisowskich samochodów. ♥
Po zwiedzaniu spacerowaliśmy po okolicznych polach, w końcu to tam wszystko się działo. Zrobiło się już ciemno, ale i tak kręciliśmy się po okolicy, bo zamknęli bramy i musieliśmy szukać wyjścia. ;P Nawet przechodziłam przez ogrodzenie - ok, było całkiem niskie, ale i tak to raczej nie w moim stylu. :D
Udało nam się też dotrzeć do małego pomnika woodstocku:
Oczywiście nie obyło się bez selfie. ;P
Nadszedł w końcu czas na szukanie hotelu, co znowu nie było takie proste - trafiliśmy na jakiś dziwny, wielki i pokręcony objazd przez zablokowaną drogę. Ale miało to swoje plusy, bo dzięki temu trafiliśmy na kilka łani pasących się przy drodze i jedzących jabłka. :D Były bardzo przyzwyczajone do ludzi i samochodów, nawet nie podnosiły głów znad jedzenia jak coś obok nich przejeżdżało. Jak M. wysiadł żeby robić im zdjęcia to też go olały, zwróciły uwagę dopiero jak D. włączył długie światła w samochodzie. ;) Ale i tak tylko spojrzały na nas i wróciły do jabłek. :D
Jak jechaliśmy dalej to w okolicy było ich naprawdę dużo, stały w lesie obok dróg, raz jedna stała na pasie obok...
W końcu dotarliśmy do hotelu o pięknej nazwie Golden Swan, spodziewałam się czegoś naprawdę wyjątkowego. Jednak był to obskurny motel i restauracja prowadzona przez dwójkę starszych Azjatów. Już restauracja zapowiadała się... ciekawie - raczej brudno, śmierdziało rybą, a wszystkie napisy były w ich języku. Menu wyglądało tak: masa dziwnych znaczków - 7$, inne znaczki - 4$ itd, ciężko by było się zdecydować. ;P Jednak nawet nie pytaliśmy, nie ciągnęło nas jakoś do jedzenia w tym miejscu. ;) Dostaliśmy jednak pokój (w takiej samej cenie jak w poprzednich, eleganckich hotelach ze śniadaniem...) i poszliśmy go zobaczyć. O rany, wyglądał jak prawdziwy, obskurny tani motel przy drodze. ;P Śmierdzący, z wilgotną wykładziną, maleńka łazienką. Za oknami ludzie z sąsiednich pokoi (to był taki motel parterowy, jeden ciąg pokoi dookoła parkingu) mieli imprezę i co chwila słychać było walenie w bębny i krzyczące dzieci, a od ich grilla rozchodził się niezbyt dla nas miły zapach kiełbas. Mówię Wam, przeuroczy klimat. ;P
I to jest właśnie takie dziwne - że za piękny, elegancki i wygodny hotel płaciliśmy tyle samo co za ten motelik, bo w okolicy nie było nic innego. Nie mają konkurencji, więc zdzierają ile się da. ;)
W okolicy południa wyruszyliśmy w drogę powrotną do Charlottesville - w poniedziałek D. musiał niestety wrócić do pracy. W drodze wpadliśmy do Dunkin Donuts, mniam! Mają pyszna kawę z mlekiem migdałowym, a ich pączki były super. I do tego bardzo tanie! Za 12 sztuk płaci się 9$... I jak tu nie być grubym żyjąc w tym kraju, skoro za każde zdrowsze jedzenie płaci się dużo dużo więcej?
Niestety w drodze powrotnej mieliśmy niemiłą przygodę... W Stanach nie czyszczą prawie autostrad, a jeżdżące w wielkich ilościach tiry co chwilą... tracą opony! Normalne jest to, że co chwila widzi się jakieś ich fragmenty. Autostrady nie są tutaj oświetlone, samochody z przeciwka oślepiają, więc w nocy widoczność nie jest zbyt duża. Wracaliśmy, było ciemno, ok 22, na drodze pojawiła się przed nami właśnie taka wielka, rozwalona opona. Zdążyliśmy tylko ją zobaczyć, wielki czarny kształt przed nami, zdążyłam się przerazić że to chyba jeleń (od razu tak mi się skojarzyło, często przebiegają przez drogi, a ten kształt wyglądał jak leżące zwierze) i bum! Najechaliśmy na nią.
Nam się oczywiście nic nie stało, ale plastik z osłony silnika się połamał i pozawijał, osłonka światła odpadła, kilka plastikowych fragmentów z boku tez odpadło. Kupiliśmy na stacji taśmę i D. zakleił co się dało, bo całość strasznie szorowała, a mieliśmy jeszcze trochę drogi przed sobą. Raz musieliśmy zatrzymać się na poboczu, żeby poprawić kolejny fragment który odpadł... Nie było to miłe, stanie na poboczu autostrady, przy ciemnym lesie, w środku nocy, z pędzącymi obok nas co chwila gigantycznymi tirami... Brr.
To nie koniec - już przed Charlottesville wybiegł nam przed koła jeleń - na szczęście D. go ominął i nic się nie stało, ale nerwy były! Już i tak byliśmy napięci po przygodzie z oponą, a to jeszcze dodało dreszczyku... ;)
Na szczęście udało nam się bezpiecznie dojechać, ale niestety samochód był z wypożyczalni... Trafił do naprawy, za kilka tygodni przyślą nam rachunek. Ajć. ;D
Łał, tym razem post wyszedł całkiem krótki! :D Dobrze że ilość zdjęć nadrabia. ;) Kolejny będzie prawdopodobnie o miejscu w którym mieszkam, ponieważ jest bardzo specyficzne! CHUVA. :D
Ale mam też trochę zdjęć które D. zrobił moim paznokciom, dla uwiecznienia pierwszych prób z nowa metodą - saran wrap. :D Co wolicie? Paznokcie ze zdjęciami w nieco innym klimacie czy dalsze opowieści ze Stanów?
Ale mam też trochę zdjęć które D. zrobił moim paznokciom, dla uwiecznienia pierwszych prób z nowa metodą - saran wrap. :D Co wolicie? Paznokcie ze zdjęciami w nieco innym klimacie czy dalsze opowieści ze Stanów?
Większość zdjęć z dzisiejszego posta została zrobiona przez M., część przez D. :)
Zapraszam na mojego fanpaga :)
Brak komentarzy
Dziękuję za każdy komentarz, chętnie odpowiem na każde pytanie.
Proszę, nie spamujcie. :)